Jednooki dalej siedział rozmyślając nad tym co powiedział mu Night, nawet kilka godzin po jego odejściu. Ciągle próbował rozszyfrować kim tak naprawdę jest ta kobieta. Rządzi się na lewo i prawo bardziej od Shirowa, uważa się za jakąś cesarzową, czy jak? Rozpętała całą tę wojnę, więc z pewnością musi być krwiożercza i przerażająca. Z tego co opowiadał mu kiedyś Herbst była niegdyś jednym z Cieni... dlaczego więc tak bardzo związała się z Duchami? Może to dlatego, że najłatwiej je kontrolować? Większość członków tej organizacji stanowili wariaci i psychole, którzy pożądali krwi i walk, które Pandora była im w stanie dostarczyć. Najlepiej widać to na przykładzie samego Herbsta, który uwielbia chaos, uwielbia gdy inni cierpią, jest sadystą i psychopatą. Shiro nie wygląda na osobę, której brakowałoby wrażeń, a mimo to stoi po stronie tej kobiety, sam przywódca, kto by pomyślał.
Z jego bratem było podobnie... może i wydawał się spokojny i opanowany, jednak tak naprawdę siedzi w nim prawdziwy diabeł, który jednak rzadko się ujawnia.
Czy Pandora poszukuje takich właśnie ludzi? Ludzi, którzy złaknieni są krwi, wojny i wszelkiego innego typu masakr? Jej moc musi być naprawdę przerażająca, skoro jest w stanie panować nad tymi wszystkimi pomyleńcami.
Ale dlaczego większość członków Pandory pragnie wyrwać się z okowów organizacji? Wyraźnie nie zgadzają się z jej planem, a mimo to są zmuszeni do jego realizacji. Dla Pandory są jedynie pionkami, które może przesuwać po szachownicy. Ich strata nie zaboli ją zbytnio, bo w zanadrzu posiada pewnie mocniejsze figury.
Myślenie o tym wszystkim wprawiało go w niezwykle paskudny nastrój, co z kolei prowadziło do lekkiego zdenerwowania, rzadko przez niego odczuwanego. Postanowił nie przejmować się tym na razie i dać sobie z tym spokój na jakiś czas. Odpowiedź z pewnością niedługo sama do niego przyjdzie.
Za Cainem otworzyły się gwieździste wrota, kiedy ten poderwał się z zaskoczenia obserwując kto z nich wyjdzie usłyszał krzyk Huntera. Cień właśnie kończył swój żywot, a Zero i Inferno także mieli ciężkie chwile. Ashura cały czas niszczyła ich, jednak zwykłe obrażenia nic im nie robiły. Kiedy Cain znów spojrzał na portal zbladł. Mógł przysiąc że widzi ducha, jednak to Matthew stał naprzeciw niego. W oczach nowego przywódcy widać było strach, przed tym co widzi. W jego oczach chłopak wyglądał jak zwiastun śmierci i mroczna plama na obrazie. Nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, tylko patrzył na Ashurę. Widział, że dziewczyna jest poraniona lekko jednak walczy zawzięcie. Po chwili oczom Cienia pokazała się kobieta, która była w podobnym wieku do chłopaka. Jej włosy wydawały mu się dziwne zwłaszcza, że widział w nich płomień. Stwierdził też że nowo przybyła musiała być Duchem, jednak za nim zdążył coś więcej powiedzieć o niej przez wrota wyszło jeszcze kilku Duchów. Kobieta dała mu silnego kopa w twarz aż go zamroczyło.
- Ashura zostaw ich i idź pomóc reszcie, tymi ja się zajmę - krzyknął Matthew do siostry, Ta skamieniała na chwilę widząc go następnie odskoczyła od nich i ruszyła do osady. - No to co zabawicie się zemną płomyczku i bryło lodu? - zwrócił się do dwóch potworów.
- Wy pójdziecie z nią, a ja zajmę się tym tutaj - powiedziała Isabell do swoich podwładnych.
Cain szybko poderwał się na nogi. Zdziwiło go, że kobieta bez większych trudności była w stanie za nim nadążyć i nawet zyskać przewagę. A jej karmazynowy płomień pokrywający jej ciało był barierą która nawet topiła jego broń. Inferno i Zero mieli jeszcze gorsze problemy. Ich ataki były dosłownie pochłaniane przez chłopaka, a machnięciem ręki o mało ich nie rozerwał na kawałki. Zauważyli jednak, że nie kontrolował on swojej mocy i miał problemy aby się powstrzymywać. Postanowili wykorzystać to przeciw niemu czekając aż straci kontrolę. Cain o mało nie padł martwy od płomieni kobiety, kiedy ta sięgnęła go ręką. Jej prędkość wprawiała go w osłupienie, a precyzja jej ataków sprawiała że miał problemy ich unikać.
- Mam już dość twojej ucieczki - powiedziała w końcu wściekła na przeciwnika.
Otoczyła Ich płomieniami, przez co doprowadziła Caina do ostateczności. Postanowił zaryzykować i użyć swojej zdolności aby ją zabić. Kiedy celował w jej krtań ognistowłosa rozwiała płomienną zbroję. W chwili zetknięcia się jego skóry z jej skórą, jego ciało zaczęło zmieniać się w pył. Panika, której doznał sprawiła, że Isabell złapała go za głowę i zabiła go bezlitośnie. Matthew widząc to dał jej do zrozumienia aby się oddaliła. Kiedy uciekała z chłopaka zaczęła wylewać się moc, która przypominała kopułę, która rozciągała się coraz dalej. Cienie wpadli w panikę widząc to co on robił. Początkowo sądzili, że stracił kontrolę nad mocą, jednak wyglądało na to, że nie mógł opanować siły swoich umiejętności a nie samego ich wykonania. Kiedy kopuła osiągnęła promień znacznie ponad stu metrów cała jej zawartość zaczęła się zapadać w niego. Isabell przyglądała się co robił jej przyjaciel z dawnych lat i nie była w stanie zrozumieć w jaki sposób stał się czarną dziurą. Umiejętność trwała dosłownie kilka chwil, a po chwili na całym obszarze, gdzie znajdowała się kopuła nie było nic. Wyglądało to jakby ktoś wybrał wszystko na kształt kuli nie pozostawiając nawet śladu. Chłopak wisiał przez chwilę w centrum kuli, by po chwili spaść w centrum nowo powstałego wgłębienia.
- Matthew, co to do diabła było? - krzyknęła zjeżdżając po krawędzi wgłębienia.
- Utrata kontroli - odpowiedział wyraźnie zmęczony. - Obawiałem się, że rozciągnie się na całą górę Fuji. Szczęście, że udało mi się w miarę to zatrzymać - dodał.
- Jak to górę Fuji? - zdziwiła się kobieta.
- Właśnie w niej jesteśmy. To osada Youkai, w miejscu mocy Japonii, górze Fuji - mówił uspokajając oddech.
- Chodźmy stąd, odgłosy walki już zamierają jak słyszę - powiedziała podając mu rękę.
Zanim wyszli z krateru, który zrobił Matthew ocaleli z obławy czekali już na nich. Ashura od razu rzuciła się na brata ciesząc się, że przeżył. Większość istot była ranna jednak żyła, spora część zrobiła coś czego się nie spodziewał. Zaczęli wiwatować na jego widok. A świt zaczął spoglądać na ich osadę oświetlając zniszczenia i uradowany tłum.
Działania pandory stawały się coraz to bardziej nielogiczne, po zniszczeniu Europy przyszła kolej na Afrykę i zachodnią część Azji. Wyniszczenie lasów równikowych bardzo źle wpłynęło na atmosferę, sprawiając, że z każdą chwilą ilość toksyn zawartych w powietrzu rosła. Jeśli ludzkość nie zginie w wyniku działań wojennych, to pomrze w wyniku niedoboru tlenu. Sama Pandora natomiast siedziała bezpieczna wraz ze swoimi podwładnymi we własnym wymiarze, który mógł przypominać eden. Zawsze świeciło tu słońce, nie było ani zimno, ani za ciepło. Lekki wiatr delikatnie muskał skórę, co zresztą było mało wyczuwalne. Zieleń bujnie rosła wszędzie wokół, krystaliczna woda płynęła w rzekach i strumieniach, a powietrze było niezwykle czyste i świeże. Wymiar ten był jej twierdzą i domem, każdego kto wejdzie tu bez jej zgody czeka surowa kara. W tym miejscu jej moc była największa, gdyż miała możliwość kontrolowania przepływu mocy każdego, kto się znajduje wewnątrz niego. Mogła decydować kto może korzystać z mocy, a kto nie, nawet w jakim stopniu. Dla bezpieczeństwa członkowie pandory nie mogli używać tu pełni swoich zdolności. Rozwinięcie ich pełnego potencjału bojowego mogło źle odbić się na wymiarze, a poza tym to jej dom, nie pozwoli by ktoś go niszczył.
Wszystko było już niemal gotowe. Pozostało zniszczyć resztę ziem, aby mogła wprowadzić swój kolejny etap swojego planu. Przed tym musiała oczywiście upewnić się czy aby wszystko zostało dokładnie zrównane z ziemią. Wystarczy poczekać jakiś czas, a niedobitki z wojny pomrą w tym nieprzyjaznym środowisku.
- Nad czym tak rozmyślasz? - Spytał ją szafirowooki mężczyzna, który wyłonił się z mroku.
- Mój plan przebiega doskonale. - Odpowiedziała zadowolona.
- Jak na razie nikt nie sprzeciwia się twoim działaniom. - Stwierdził podchodząc bliżej siedziska, w którym przebywała kobieta.
- Myślisz, że byłby ktoś w stanie stanąć mi na drodze? - Spytała z powątpiewaniem.
- Znajdzie się ktoś. - Zapewnił ją.
- Mówisz o tym rodzeństwie? - Zdziwiła się Pandora.
- Najwyraźniej. - Odpowiedział.
- Owszem zaszli daleko, ale to jeszcze nie znaczy, że mogą się ze mną równać. - Powiedziała. - A poza tym, to nie zemną będą walczyć, tylko z tobą. - Przypomniała mu.
- Rzeczywiście. - Przyznał jej rację. - A co jeśli im nie podołam. - Spytał z chytrym uśmiechem na twarzy.
- Nie martw się, z pewnością ich pokonasz, w końcu nie każdy może być Czarnym Smokiem, największym paradoksem wszechświata. - Powiedziała ze słyszalną dumą w głosie. - Być, albo nie być, oto jest pytanie... - Dodała dla żartu, po czym uśmiechnęła się do niego promieniście.
by Lyedbow and Mortis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz